Poczuł mocne szarpnięcie ramieniem. Co gorsza, swoim. Ocknął się z – bądź co bądź – cudownego letargu i spojrzał na swojego oprawcę. Napotkał dziwny i zaniepokojony wzrok swojego przyjaciela. A później usłyszał również jego głos.
- Cesc, czy
ty coś brałeś? – pytanie było niezmiernie poważne, jednak zaspany pomocnik
zbagatelizował je i przewrócił się na drugi bok. Zdenerwowany obrońca, pomimo
utrudnień spowodowanych niewielką ilością miejsca pomiędzy samolotowymi
fotelami, potrząsnął przyjacielem, co rozbudziło go zupełnie, jednak nie
otworzyło mu do końca oczu.
- Ile
wziąłeś? – Gerard zadał kolejne pytanie.
- Jeśli
chodzi ci o ten aparat, co mi go wczoraj pożyczyłeś, to wziąłem tylko ten twój.
Nie będę przecież targał ze sobą miliona aparatów do głupiego Madrytu jak
pojebany. – i wtedy otworzył oczy już zupełnie i spojrzał na minę Pique.
Podrapał się po głowie i już o wiele ciszej dodał – a to jednak nie o to ci
chodzi… - widząc, że obrońca nadal jest zbyt wstrząśnięty, by wydobyć z siebie
jakiekolwiek dźwięki, sprostował:
- Nic nie
brałem. Z resztą, skąd ci to przyszło do tego zakutego łba? – adresat tych słów
głośno wypuścił powietrze trzymane w płucach już od dobrych kilkunastu sekund.
- A bo
cieszysz ryja, jakbyś jakieś grzybki brał…
- To chyba
ty je brałeś, bo źle widzisz. – bąknął Cesc.
- Dobrze
widziałem. Uśmiechasz się od jakiejś godziny.
- Od godziny
to ja śpię! A właściwie spałem, bo mnie ktoś obudził. – powiedział, stawiając
wyraźny akcent na przedostatnie słowo.
- No
właśnie, spałeś. I ciągle się uśmiechałeś.
I wtedy to
zobaczył. Przypomniał sobie sen, przez który najwyraźniej cały czas się
szczerzył. Nie w całości. Zobaczył urywki. Części całości, którą jak na razie
mógł tylko zgadywać. Dziewczyna, blondynka. Twarzy nie widział. Morze, plaża.
Wieczór… tak, było stosunkowo późno. Zachód słońca sprawiający, że morskie wody
stawały się ognisto czerwone.
Białe róże.
~*~
Leniwie
przerzucała sterty płyt w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu. Ten wieczór
miała spędzić sama: Kasia została u swojego chłopaka, a Ola… Oli po prostu nie
było. W szalonym tempie swojego dnia Paulina nie zdążyła nawet wziąć od siostry
numeru telefonu, a i ta nie kwapiła się by te kilka cyferek dziennikarce
przekazać. Jednak Paulina nie martwiła się o Olę. Kto jak kto, ale ona da sobie
radę. Zawsze dawała.
Paulina
poszła do kuchni po lody i odpaliła odtwarzacz. Koniec końców zdecydowała się
na jedno z jej ulubionych fantasy – nie chciała w dzień meczu wyglądać jak
zombie tylko dlatego, że obejrzała jakiś dramat, co w efekcie dałoby
przepłakaną noc. Usadowiła się wygodnie na kanapie i nacisnęła odpowiedni
przycisk. Jednak ktoś, jakby współgrając z nią, wcisnął inny przycisk.
Ten od drzwi. Z niechęcią wstała i poszła je otworzyć. Jednak ku jej
zdziwieniu, nikogo za nimi nie było. Przynajmniej na wysokości jej oczu. Na
wycieraczce bowiem leżał żółty karton z nazwą jakiejś madryckiej pizzerii. Zaś
na pudełku leżały dwa kwiatki. O delikatnych płatkach i łodyżkach wyglądających
na bardzo kruche i wiotkie. Subtelne. Róże, jej ulubionego koloru. Wyszła na
klatkę i, pochylając się nad balustradą, szukała nadawcy tego prezentu. I wtedy
zobaczyła ciemność. Ciepłe dłonie zasłoniły jej widok. Poczuła znajomy zapach
jego perfum.
- Chyba
powinieneś być w hotelu, Cesc. – uśmiechnęła się zdejmując jego palce ze swoich
oczu i odwracając się w jego stronę.
- To tak się
wita gości w Madrycie? – w odpowiedzi zaczął się z nią droczyć.
- Nie żebym
miała coś do Tita, ale jako madrycka dziennikarka nie chcę mieć na pieńku z
trenerem wielkiej Barcelony i.. – skrzyżowała ręce na piersi chcąc kontynuować
swój monolog.
- Oj,
przestań, Geri i Puyi mnie kryją. – przerwał jej szybko, a Paulina rzuciła się
w jego ramiona.
- Nie wiesz,
że nie wolno przerywać osobie, z którą się rozmawia? – spytała retorycznie
udając, że ma małego focha za ten, bądź co bądź, brak kultury. Jednak w tym
momencie nie było na to czasu i ona doskonale o tym wiedziała. Po jutrzejszym
meczu razem z całą Azulgraną znów odjedzie do Barcelony i tyle będzie z ich
spotkania. Mocno się do niego przytuliła.
- Strasznie
się za wami stęskniłem. – doszło do jej uszu.
- A ja za
tobą i twoim – rzuciła okiem na pizzę i białe róże próbując przypomnieć sobie
odpowiednie słowo – romantyzmem.
- A jak już
mowa o romantyzmie to te róże zaraz zwiędną, a pizza nie będzie już gorąca.
Ponadto wyczuwam stado napalonych fanek, które będzie tu za jakieś 30 sekund.
- W
Madrycie, tak? – spytała unosząc jedną brew.
- Dokładnie
tutaj. – wyszczerzył się Fabregas.
- Głupiś.
Bierz jedzenie, kwiatki i wchodź. Ja poszukam jakiejś wysokiej szklanki czy
czegoś. – powiedziała Paulina otwierając szerzej drzwi i wpuszczając piłkarza
do środka.
- A tak
właściwie skąd wiedziałeś, że uwielbiam białe róże? – spytała przynosząc
niewielki wazonik i dwie szklanki soku.
- Tak
jakoś.. – Cesc lekko się zarumienił na wspomnienie samolotowego snu. – Kasi nie
ma?
Wieczór, a
nawet i część nocy zapowiadał się świetnie. I taki w istocie był. „Czasem
dobrze jest pogadać z kimś, kto nie jest po uszy zakochany w pewnym wysokim i przystojnym
sportowcu” – pomyślała Paulina udając się do kuchni po kolejne pudełko lodów
waniliowych.
~*~
"Staram się z całych sił lekceważyć niedosyt
Tu miłość trzyma się na ślinę, a szczęście o włos.."
~ happysad "Na ślinę"
Mała, gruba
wskazówka na tarczy zegara w jej pokoju leniwie, aczkolwiek nieprzerwanie szła
do przodu. Dochodziła druga, a ona wciąż nie zmrużyła oczu. Film się skończył,
lody i pizza były już zjedzone, w pokoju obok Cesc zapewne smacznie spał, a ona
jedynie przewracała się na drugi bok, by znaleźć jakąś wygodną pozycję do
spania. Na nic. Zrezygnowana położyła się na plecach, kontemplując, w dziennym
świetle biały, a teraz szary sufit. Przypominała sobie dzisiejszy wieczór.
Brakowało jej tego. Doskonale o tym wiedziała. Jednak teraz, o godzinie 1:56, w
ciepłym łóżku poczuła się.. dziwnie. W pewnym sensie pożałowała nawet, że
rozmowa jej i Cesca w ogóle miała miejsce. A przynajmniej jej fragment. Tak,
fragment, w którym musiała opowiedzieć piłkarzowi, dlaczego nie ma tu z nimi
pewnej ciemnowłosej dziewczyny. Fragment, w którym opowiadała o związku swojej
przyjaciółki, o tym, że ma Sergia i o tym, jak bardzo jest teraz szczęśliwa.
Fragment, w którym zaczęła w jakiś sposób zazdrościć Polce. Nie zawistnie,
chciała po prostu też mieć tę pewność, że zawsze jest ktoś, do kogo mogła by
się przytulić czy na kogo ramieniu mogłaby się wypłakać. Właśnie wtedy poczuła
lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Paulina nie miała swojego chłopaka, z
którym mogła podzielić się swoimi problemami. Miała przyjaciela, Cesca. Ale to
nie to samo. I nikt nie musiał jej o prawdziwości tego faktu przekonywać.
Wiedziała też, że od niego nie usłyszy czułych słówek i zapewnień, ile dla
niego znaczy, mimo iż wiedziała, że wiele, bo to byłoby przekroczeniem granic.
Im tylko znanym granic między przyjaźnią a czymś więcej. Granic, których
przekroczenie byłoby bardzo ryzykowne.
Patrzyła
swym nostalgicznym spojrzeniem w sufit. „To nienormalne. Jak ja w ogóle mogę
myśleć o nim w takich kategoriach?! Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Przyjaciółmi, do jasnej cholery. I nigdy nic więcej z tego nie będzie.” –
skarciła się w duchu za to głupie rozmyślanie. Tak bardzo chciała mieć go obok
siebie. Niekoniecznie Cesca… Po prostu kogoś tylko jej. Nadal wnikliwie
obserwując sufit starała się tego kogoś przywołać. Tak bardzo jej go teraz
brakowało, mimo że nawet nie znała jego tożsamości.
- Śpisz? – w
ledwo otwartych drzwiach, których pewnie zapomniała zamknąć, pojawiła się
sylwetka Katalończyka. Kiwnęła lekko głową zapraszając piłkarza do środka.
Usiadł na skraju jej łóżka
- Nie mogę
zasnąć. – głośno westchnęła.
- To
wstawaj, pójdziemy się przejść. – klepnął jej łydkę, a następnie podszedł do
szafy i zaczął w niej czegoś szukać.
- Teraz? –
spytała sceptycznie w momencie, w którym Cesc rzucił w nią parą dresów.
- Czekam na
dole. – obdarzając ją jednym z najpiękniejszych uśmiechów, zniknął w jej pola
widzenia.
~*~
Szli w
milczeniu. Słowa nie były im potrzebne. Mijali śpiące już domy w cichych
kamienicach stolicy. Na ulicach nie było żywej duszy; mimo wiosenno-letniej
pory noc ta była dość chłodna. Paulina ciaśniej opatuliła się stanowczo za
cienką bluzą. Zatrzymali się pod jednym z budynków, którego właściciel
zapomniał najwyraźniej, że grudzień był prawie pół roku temu. Powywieszane
wszędzie lampki jarzyły się jaskrawym światłem oświetlającym ich twarze.
- Może to
nie jemioła, ale myślę, że będzie okay. – Cesc zaśmiał się wskazując
umieszczoną nad nimi bożonarodzeniową dekorację: świerkowe gałązki i czerwone
dzwonki pośród nich. Na twarzy Pauliny pojawiło się zakłopotanie, chyba
wiedziała do czego zmierza piłkarz.
- Dużo
ostatnio myślałem o tobie.. o nas. – zaczął swój monolog.
- My, Cesc?
Jesteśmy przyjaciółmi. – odpowiedziała stanowczo, mimo iż chciała, żeby mówił
dalej.
- Nie
przerywaj mi, proszę. – spojrzał na nią swymi hipnotyzującymi oczami jakby
wymuszając milczenie. Szczerze nienawidziła tego wzroku i jednocześnie go
uwielbiała za to jak bardzo mogła się w nim zatopić, zapominając niemal o całym
bożym świecie. Mógł nim wymusić wszystko, nawet poddanie się jednostki terrorystycznej;
wszyscy mu ulegliby. I właśnie dlatego go nienawidziła, tego piekielnie pięknego
wzroku.
- Tak więc, myślałem
o nas i doszedłem do wniosku, że coś się zmieniło. Między nami, rozumiesz. I
chciałbym, żeby ta zmiana trwała nadal. – zawiesił się, wyszukując w pamięci
dalsze części przygotowanego wcześniej przez siebie monologu – Cholera, teraz
miałem jeszcze coś powiedzieć. Moment – zaczął niecierpliwie – i co za tym
idzie – niedbale sprawdzać kieszenie poszczególnych części swojego ubioru przy
akompaniamencie śmiechu blondynki. Nie znalazłszy jednak żadnej kartki czy
choćby skrawka papieru, wyjął ręce z kieszeni, a następnie ujął w nich jej
twarz.
- Pal licho
z tym. – powiedział, a następnie, nie czekając na żadne przyzwolenie, musnął
jej wargi, by następnie rozpocząć dziki taniec ich języków. Chciała się
opierać, starała się, na początku. Wiedziała, że to wszystko dzieje się za
szybko, jednak się potrafiła protestować. Może w głębi serca nie chciała?
Powoli zatracała się w tym pocałunku.
- Cesc, nie
musimy się śpieszyć. – resztki rozsądku krzyczące wręcz o swoim istnieniu
nakazały jej przestać. Oboje jednak wiedzieli, że było to raczej spowodowane
zwykłą przyzwoitością albo po prostu czymś, co określa się mianem „Jak to
będzie wyglądało?..”.
Jakiś cichy
głosik w jej wnętrzu nakazywał jej spowolnienie tego wszystkiego. Kroczenie ku
celu bez pośpiechu. Przystopowanie. Ale to właśnie śpieszenie się było w tym
momencie jak najbardziej wskazane. I tak, o tym też doskonale wiedzieli.
Powrócili do
przerwanej czynności.
Całowali się
namiętnie, nie jakby była to spontaniczna decyzja, ale jakby czekali na
tydzień, rok. Całe życie. W tym momencie nie mogło przeszkodzić im nic. Nawet
dzwoniący telefon Cesca. Byli tylko oni. Jednak za którymś razem melodyjka była
już nie do wytrzymania.
- Odbierz. –
powiedziała cicho między jednym a drugim pocałunkiem. Cesc zbagatelizował jej
polecenie, chcąc na nowo zatopić się w jej ustach. Położyła swoje palce na jego
wargach. – Odbierz. – powtórzyła, a on westchnął cicho w geście dezaprobaty.
* - Czego
chcesz?...Jaką napompowaną lalę?!...Odkrył, że mnie nie ma? Kurwa, zaraz będę…Dobra,
wejdę łazienką…Tak, tak, już idę. Ger, graj na zwłokę!* - to mniej więcej
usłyszała Paulina, której wyraz twarzy lekko się zmienił. Teraz była
zaniepokojona. Nie tylko telefonem od Pique. Przerwa w dostawie pocałunków od
Cesca pozwoliła jej racjonalnie myśleć, a wszystkie wątpliwości znów znalazły
do niej drogę. Jak to ma dalej wyglądać? On w Barcelonie, ona w Madrycie..
- Muszę
lecieć, Tito odkrył, że mnie nie ma. – przepraszającym tonem zaczął Cesc.
- Wiem, idź.
– trochę smutno, a może zbyt smutno odpowiedziała Paulina.
- Hej, co
jest? – w jego głosie słychać było zaniepokojenie.
- Nie wiem,
czy to ma sens, Cescy.. – spuściła wzrok, jednak on ujął jej twarz w swe
dłonie, więc – chcąc, nie chcąc – musiała znów spojrzeć w te jego przeklęte
tęczówki.
- Pau,
przedstawiłem ci propozycję. Proszę, daj mi jutro odpowiedź. – skradł jej
całusa i zaczął biec w stronę hotelu, gdzie stacjonowała Blaugrana. A ona nadal
tam stała. Wpatrzona w jego biegnącą sylwetkę. W powietrzu nadal czuła jego
zapach. I smak jego ust. Zaczerpnęła mocno powietrza. W jednej chwili tak
bardzo znienawidziła pożegnań, mimo że wcześniej uważała je za coś oczywistego.
Ludzie przychodzą i odchodzą. Żadna filozofia. Nie chciała żeby odchodził.
Chciała żeby stał tutaj z nią, żeby mogła się w niego wtulić w tę zimną noc.
Żeby razem mogli iść w stronę parku i żeby mógł ją przytulić, gdy przestraszy
się wzlatujących w niebo kruków, których przecież się nie boi. Wszystko po to,
by poczuć go jeszcze lepiej, bardzie, by go objąć. Nie wiedziała, co się z nią dzieje.
To wszystko działo się za szybko. Nie panowała nad tym.
Nagle jej
wzrok spoczął na bożonarodzeniowych lampkach wiszących na domie, pod których
stała. Układały się w znany wszystkim napis: Feliz Navidad. Feliz… uśmiechnęła
się. Szczęście.. może w końcu ona go zazna. Może w końcu zacznie ze szczęściem żyć u boku, tak po prostu.
Skierowała się w stronę mieszkania. Już wiedziała, jaka będzie jej odpowiedź.
Skierowała się w stronę mieszkania. Już wiedziała, jaka będzie jej odpowiedź.
________________________________________
A więc witam ponownie. Nie zabijcie mnie za ten rozdział i proszę nie zabijcie mnie za to, że jestem okropną bloggerką, dobrze? :)
Ale od początku. Z rozdziału jestem strasznie niezadowolona, właściwie tak bardzo, jak z tych pierwszych. Gdy go pisałam, wydawał się dobry, przy przepisywaniu bańka mydlana prysła i taki tego efekt. A teraz o czymś innym. Chciałabym przedstawić Wam mój nowy nabytek. Niestety telefon i wszystkie inne urządzenia do wykonywania zdjęć są przeciwko mnie. Wygląda tak i jest piękna.
Hehe. Dobra, koniec z tym. Życzę miłej lekturki i.. AA! Jeszcze coś. Feliz cumple Cristian! Mnóstwa goli, mnie jako dziewczyny, ślubu z Loreną <3 i wszystkiego najlepszego :)
Zdjęcie wybrane przypadkowo.
bye, bye :**