niedziela, 11 sierpnia 2013

15. Zacząć żyć ze szczęściem u boku, tak po prostu.


Poczuł mocne szarpnięcie ramieniem. Co gorsza, swoim. Ocknął się z – bądź co bądź – cudownego letargu i spojrzał na swojego oprawcę. Napotkał dziwny i zaniepokojony wzrok swojego przyjaciela. A później usłyszał również jego głos.
- Cesc, czy ty coś brałeś? – pytanie było niezmiernie poważne, jednak zaspany pomocnik zbagatelizował je i przewrócił się na drugi bok. Zdenerwowany obrońca, pomimo utrudnień spowodowanych niewielką ilością miejsca pomiędzy samolotowymi fotelami, potrząsnął przyjacielem, co rozbudziło go zupełnie, jednak nie otworzyło mu do końca oczu.
- Ile wziąłeś? – Gerard zadał kolejne pytanie.
- Jeśli chodzi ci o ten aparat, co mi go wczoraj pożyczyłeś, to wziąłem tylko ten twój. Nie będę przecież targał ze sobą miliona aparatów do głupiego Madrytu jak pojebany. – i wtedy otworzył oczy już zupełnie i spojrzał na minę Pique. Podrapał się po głowie i już o wiele ciszej dodał – a to jednak nie o to ci chodzi… - widząc, że obrońca nadal jest zbyt wstrząśnięty, by wydobyć z siebie jakiekolwiek dźwięki, sprostował:
- Nic nie brałem. Z resztą, skąd ci to przyszło do tego zakutego łba? – adresat tych słów głośno wypuścił powietrze trzymane w płucach już od dobrych kilkunastu sekund.
- A bo cieszysz ryja, jakbyś jakieś grzybki brał…
- To chyba ty je brałeś, bo źle widzisz. – bąknął Cesc.
- Dobrze widziałem. Uśmiechasz się od jakiejś godziny.
- Od godziny to ja śpię! A właściwie spałem, bo mnie ktoś obudził. – powiedział, stawiając wyraźny akcent na przedostatnie słowo.
- No właśnie, spałeś. I ciągle się uśmiechałeś.
I wtedy to zobaczył. Przypomniał sobie sen, przez który najwyraźniej cały czas się szczerzył. Nie w całości. Zobaczył urywki. Części całości, którą jak na razie mógł tylko zgadywać. Dziewczyna, blondynka. Twarzy nie widział. Morze, plaża. Wieczór… tak, było stosunkowo późno. Zachód słońca sprawiający, że morskie wody stawały się ognisto czerwone.
Białe róże.
~*~
Leniwie przerzucała sterty płyt w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu. Ten wieczór miała spędzić sama: Kasia została u swojego chłopaka, a Ola… Oli po prostu nie było. W szalonym tempie swojego dnia Paulina nie zdążyła nawet wziąć od siostry numeru telefonu, a i ta nie kwapiła się by te kilka cyferek dziennikarce przekazać. Jednak Paulina nie martwiła się o Olę. Kto jak kto, ale ona da sobie radę. Zawsze dawała.
Paulina poszła do kuchni po lody i odpaliła odtwarzacz. Koniec końców zdecydowała się na jedno z jej ulubionych fantasy – nie chciała w dzień meczu wyglądać jak zombie tylko dlatego, że obejrzała jakiś dramat, co w efekcie dałoby przepłakaną noc. Usadowiła się wygodnie na kanapie i nacisnęła odpowiedni przycisk. Jednak ktoś, jakby współgrając z nią, wcisnął inny przycisk. Ten od drzwi. Z niechęcią wstała i poszła je otworzyć. Jednak ku jej zdziwieniu, nikogo za nimi nie było. Przynajmniej na wysokości jej oczu. Na wycieraczce bowiem leżał żółty karton z nazwą jakiejś madryckiej pizzerii. Zaś na pudełku leżały dwa kwiatki. O delikatnych płatkach i łodyżkach wyglądających na bardzo kruche i wiotkie. Subtelne. Róże, jej ulubionego koloru. Wyszła na klatkę i, pochylając się nad balustradą, szukała nadawcy tego prezentu. I wtedy zobaczyła ciemność. Ciepłe dłonie zasłoniły jej widok. Poczuła znajomy zapach jego perfum.
- Chyba powinieneś być w hotelu, Cesc. – uśmiechnęła się zdejmując jego palce ze swoich oczu i odwracając się w jego stronę.
- To tak się wita gości w Madrycie? – w odpowiedzi zaczął się z nią droczyć.
- Nie żebym miała coś do Tita, ale jako madrycka dziennikarka nie chcę mieć na pieńku z trenerem wielkiej Barcelony i.. – skrzyżowała ręce na piersi chcąc kontynuować swój monolog.
- Oj, przestań, Geri i Puyi mnie kryją. – przerwał jej szybko, a Paulina rzuciła się w jego ramiona.
- Nie wiesz, że nie wolno przerywać osobie, z którą się rozmawia? – spytała retorycznie udając, że ma małego focha za ten, bądź co bądź, brak kultury. Jednak w tym momencie nie było na to czasu i ona doskonale o tym wiedziała. Po jutrzejszym meczu razem z całą Azulgraną znów odjedzie do Barcelony i tyle będzie z ich spotkania. Mocno się do niego przytuliła.
- Strasznie się za wami stęskniłem. – doszło do jej uszu.
- A ja za tobą i twoim – rzuciła okiem na pizzę i białe róże próbując przypomnieć sobie odpowiednie słowo – romantyzmem.
- A jak już mowa o romantyzmie to te róże zaraz zwiędną, a pizza nie będzie już gorąca. Ponadto wyczuwam stado napalonych fanek, które będzie tu za jakieś 30 sekund.
- W Madrycie, tak? – spytała unosząc jedną brew.
- Dokładnie tutaj. – wyszczerzył się Fabregas.
- Głupiś. Bierz jedzenie, kwiatki i wchodź. Ja poszukam jakiejś wysokiej szklanki czy czegoś. – powiedziała Paulina otwierając szerzej drzwi i wpuszczając piłkarza do środka.
- A tak właściwie skąd wiedziałeś, że uwielbiam białe róże? – spytała przynosząc niewielki wazonik i dwie szklanki soku.
- Tak jakoś.. – Cesc lekko się zarumienił na wspomnienie samolotowego snu. – Kasi nie ma?

Wieczór, a nawet i część nocy zapowiadał się świetnie. I taki w istocie był. „Czasem dobrze jest pogadać z kimś, kto nie jest po uszy zakochany w pewnym wysokim i przystojnym sportowcu” – pomyślała Paulina udając się do kuchni po kolejne pudełko lodów waniliowych.

~*~
"Staram się z całych sił lekceważyć niedosyt
Tu miłość trzyma się na ślinę, a szczęście o włos.."
~ happysad "Na ślinę"

Mała, gruba wskazówka na tarczy zegara w jej pokoju leniwie, aczkolwiek nieprzerwanie szła do przodu. Dochodziła druga, a ona wciąż nie zmrużyła oczu. Film się skończył, lody i pizza były już zjedzone, w pokoju obok Cesc zapewne smacznie spał, a ona jedynie przewracała się na drugi bok, by znaleźć jakąś wygodną pozycję do spania. Na nic. Zrezygnowana położyła się na plecach, kontemplując, w dziennym świetle biały, a teraz szary sufit. Przypominała sobie dzisiejszy wieczór. Brakowało jej tego. Doskonale o tym wiedziała. Jednak teraz, o godzinie 1:56, w ciepłym łóżku poczuła się.. dziwnie. W pewnym sensie pożałowała nawet, że rozmowa jej i Cesca w ogóle miała miejsce. A przynajmniej jej fragment. Tak, fragment, w którym musiała opowiedzieć piłkarzowi, dlaczego nie ma tu z nimi pewnej ciemnowłosej dziewczyny. Fragment, w którym opowiadała o związku swojej przyjaciółki, o tym, że ma Sergia i o tym, jak bardzo jest teraz szczęśliwa. Fragment, w którym zaczęła w jakiś sposób zazdrościć Polce. Nie zawistnie, chciała po prostu też mieć tę pewność, że zawsze jest ktoś, do kogo mogła by się przytulić czy na kogo ramieniu mogłaby się wypłakać. Właśnie wtedy poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Paulina nie miała swojego chłopaka, z którym mogła podzielić się swoimi problemami. Miała przyjaciela, Cesca. Ale to nie to samo. I nikt nie musiał jej o prawdziwości tego faktu przekonywać. Wiedziała też, że od niego nie usłyszy czułych słówek i zapewnień, ile dla niego znaczy, mimo iż wiedziała, że wiele, bo to byłoby przekroczeniem granic. Im tylko znanym granic między przyjaźnią a czymś więcej. Granic, których przekroczenie byłoby bardzo ryzykowne.
Patrzyła swym nostalgicznym spojrzeniem w sufit. „To nienormalne. Jak ja w ogóle mogę myśleć o nim w takich kategoriach?! Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Przyjaciółmi, do jasnej cholery. I nigdy nic więcej z tego nie będzie.” – skarciła się w duchu za to głupie rozmyślanie. Tak bardzo chciała mieć go obok siebie. Niekoniecznie Cesca… Po prostu kogoś tylko jej. Nadal wnikliwie obserwując sufit starała się tego kogoś przywołać. Tak bardzo jej go teraz brakowało, mimo że nawet nie znała jego tożsamości.
- Śpisz? – w ledwo otwartych drzwiach, których pewnie zapomniała zamknąć, pojawiła się sylwetka Katalończyka. Kiwnęła lekko głową zapraszając piłkarza do środka. Usiadł na skraju jej łóżka
- Nie mogę zasnąć. – głośno westchnęła.
- To wstawaj, pójdziemy się przejść. – klepnął jej łydkę, a następnie podszedł do szafy i zaczął w niej czegoś szukać.
- Teraz? – spytała sceptycznie w momencie, w którym Cesc rzucił w nią parą dresów.
- Czekam na dole. – obdarzając ją jednym z najpiękniejszych uśmiechów, zniknął w jej pola widzenia.

~*~

Szli w milczeniu. Słowa nie były im potrzebne. Mijali śpiące już domy w cichych kamienicach stolicy. Na ulicach nie było żywej duszy; mimo wiosenno-letniej pory noc ta była dość chłodna. Paulina ciaśniej opatuliła się stanowczo za cienką bluzą. Zatrzymali się pod jednym z budynków, którego właściciel zapomniał najwyraźniej, że grudzień był prawie pół roku temu. Powywieszane wszędzie lampki jarzyły się jaskrawym światłem oświetlającym ich twarze.
- Może to nie jemioła, ale myślę, że będzie okay. – Cesc zaśmiał się wskazując umieszczoną nad nimi bożonarodzeniową dekorację: świerkowe gałązki i czerwone dzwonki pośród nich. Na twarzy Pauliny pojawiło się zakłopotanie, chyba wiedziała do czego zmierza piłkarz.
- Dużo ostatnio myślałem o tobie.. o nas. – zaczął swój monolog.
- My, Cesc? Jesteśmy przyjaciółmi. – odpowiedziała stanowczo, mimo iż chciała, żeby mówił dalej.
- Nie przerywaj mi, proszę. – spojrzał na nią swymi hipnotyzującymi oczami jakby wymuszając milczenie. Szczerze nienawidziła tego wzroku i jednocześnie go uwielbiała za to jak bardzo mogła się w nim zatopić, zapominając niemal o całym bożym świecie. Mógł nim wymusić wszystko, nawet poddanie się jednostki terrorystycznej; wszyscy mu ulegliby. I właśnie dlatego go nienawidziła, tego piekielnie pięknego wzroku.
- Tak więc, myślałem o nas i doszedłem do wniosku, że coś się zmieniło. Między nami, rozumiesz. I chciałbym, żeby ta zmiana trwała nadal. – zawiesił się, wyszukując w pamięci dalsze części przygotowanego wcześniej przez siebie monologu – Cholera, teraz miałem jeszcze coś powiedzieć. Moment – zaczął niecierpliwie – i co za tym idzie – niedbale sprawdzać kieszenie poszczególnych części swojego ubioru przy akompaniamencie śmiechu blondynki. Nie znalazłszy jednak żadnej kartki czy choćby skrawka papieru, wyjął ręce z kieszeni, a następnie ujął w nich jej twarz.
- Pal licho z tym. – powiedział, a następnie, nie czekając na żadne przyzwolenie, musnął jej wargi, by następnie rozpocząć dziki taniec ich języków. Chciała się opierać, starała się, na początku. Wiedziała, że to wszystko dzieje się za szybko, jednak się potrafiła protestować. Może w głębi serca nie chciała? Powoli zatracała się w tym pocałunku.
- Cesc, nie musimy się śpieszyć. – resztki rozsądku krzyczące wręcz o swoim istnieniu nakazały jej przestać. Oboje jednak wiedzieli, że było to raczej spowodowane zwykłą przyzwoitością albo po prostu czymś, co określa się mianem „Jak to będzie wyglądało?..”.
Jakiś cichy głosik w jej wnętrzu nakazywał jej spowolnienie tego wszystkiego. Kroczenie ku celu bez pośpiechu. Przystopowanie. Ale to właśnie śpieszenie się było w tym momencie jak najbardziej wskazane. I tak, o tym też doskonale wiedzieli.
Powrócili do przerwanej czynności.
Całowali się namiętnie, nie jakby była to spontaniczna decyzja, ale jakby czekali na tydzień, rok. Całe życie. W tym momencie nie mogło przeszkodzić im nic. Nawet dzwoniący telefon Cesca. Byli tylko oni. Jednak za którymś razem melodyjka była już nie do wytrzymania.
- Odbierz. – powiedziała cicho między jednym a drugim pocałunkiem. Cesc zbagatelizował jej polecenie, chcąc na nowo zatopić się w jej ustach. Położyła swoje palce na jego wargach. – Odbierz. – powtórzyła, a on westchnął cicho w geście dezaprobaty.
* - Czego chcesz?...Jaką napompowaną lalę?!...Odkrył, że mnie nie ma? Kurwa, zaraz będę…Dobra, wejdę łazienką…Tak, tak, już idę. Ger, graj na zwłokę!* - to mniej więcej usłyszała Paulina, której wyraz twarzy lekko się zmienił. Teraz była zaniepokojona. Nie tylko telefonem od Pique. Przerwa w dostawie pocałunków od Cesca pozwoliła jej racjonalnie myśleć, a wszystkie wątpliwości znów znalazły do niej drogę. Jak to ma dalej wyglądać? On w Barcelonie, ona w Madrycie..
- Muszę lecieć, Tito odkrył, że mnie nie ma. – przepraszającym tonem zaczął Cesc.
- Wiem, idź. – trochę smutno, a może zbyt smutno odpowiedziała Paulina.
- Hej, co jest? – w jego głosie słychać było zaniepokojenie.
- Nie wiem, czy to ma sens, Cescy.. – spuściła wzrok, jednak on ujął jej twarz w swe dłonie, więc – chcąc, nie chcąc – musiała znów spojrzeć w te jego przeklęte tęczówki.
- Pau, przedstawiłem ci propozycję. Proszę, daj mi jutro odpowiedź. – skradł jej całusa i zaczął biec w stronę hotelu, gdzie stacjonowała Blaugrana. A ona nadal tam stała. Wpatrzona w jego biegnącą sylwetkę. W powietrzu nadal czuła jego zapach. I smak jego ust. Zaczerpnęła mocno powietrza. W jednej chwili tak bardzo znienawidziła pożegnań, mimo że wcześniej uważała je za coś oczywistego. Ludzie przychodzą i odchodzą. Żadna filozofia. Nie chciała żeby odchodził. Chciała żeby stał tutaj z nią, żeby mogła się w niego wtulić w tę zimną noc. Żeby razem mogli iść w stronę parku i żeby mógł ją przytulić, gdy przestraszy się wzlatujących w niebo kruków, których przecież się nie boi. Wszystko po to, by poczuć go jeszcze lepiej, bardzie, by go objąć. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. To wszystko działo się za szybko. Nie panowała nad tym.
Nagle jej wzrok spoczął na bożonarodzeniowych lampkach wiszących na domie, pod których stała. Układały się w znany wszystkim napis: Feliz Navidad. Feliz… uśmiechnęła się. Szczęście.. może w końcu ona go zazna. Może w końcu zacznie ze szczęściem żyć u boku, tak po prostu. 
Skierowała się w stronę mieszkania. Już wiedziała, jaka będzie jej odpowiedź.
________________________________________
A więc witam ponownie. Nie zabijcie mnie za ten rozdział i proszę nie zabijcie mnie za to, że jestem okropną bloggerką, dobrze? :)
Ale od początku. Z rozdziału jestem strasznie niezadowolona, właściwie tak bardzo, jak z tych pierwszych. Gdy go pisałam, wydawał się dobry, przy przepisywaniu bańka mydlana prysła i taki tego efekt. A teraz o czymś innym. Chciałabym przedstawić Wam mój nowy nabytek. Niestety telefon i wszystkie inne urządzenia do wykonywania zdjęć są przeciwko mnie. Wygląda tak i jest piękna.
Hehe. Dobra, koniec z tym. Życzę miłej lekturki i.. AA! Jeszcze coś. Feliz cumple Cristian! Mnóstwa goli, mnie jako dziewczyny, ślubu z Loreną <3 i wszystkiego najlepszego :)

Tello asdfgfkhdjlsaj *-*
Joan asdsdfgkhfdkls *-*
Zdjęcie wybrane przypadkowo. 

bye, bye :**